Wywiady
04-04-2023
Beata Ignaczak w wywiadzie dla naszego serwisu odniosła się do sytuacji, w jakiej obecnie znajduje się polski sektor drobiu.
Prezes Stowarzyszenia Rolników Indywidualnych Warmii i Mazur odniosła się do niepokojących doniesień dotyczących drobiu i jaj, który trafia na nasz rynek z Ukrainy. Według niej produkty te nie spełniają żadnych norm jakościowych, które wymagane są od polskich rolników, tworząc przez to nieuczciwą konkurencję.
Z jakimi problemami zmaga się polski sektor drobiu?
Światrolnika.info: Jak odniesie się Pani do informacji o napływającym do Polski mięsie drobiowym z Ukrainy?
Beata Ignaczak: Ja jako hodowca drobiu przede wszystkim uważam, że są to strasznie niepokojące dla każdego hodowcy informacje. Zgadza się, od czerwca, kiedy Unia Europejska zniosła kontyngenty na mięso i jaja z Ukrainy, tak naprawdę nasz rynek z dnia na dzień jest coraz bardziej zalewany tymi produktami. Wpływa to w znaczący sposób na ceny żywca występujące w danym dniu i jest to bardzo duży powód do niepokoju. Najważniejszą informacją- dla konsumenta, jest to, że tak naprawdę na Ukrainie nie ma żadnych norm jakościowych ani wytycznych zachowania dobrostanu zwierząt nałożonych na producentów, którymi my jesteśmy obarczeni w Polsce. Mamy normy krajowe i UE, których musimy bezwzględnie przestrzegać i bez których nie może być zarejestrowane żadne gospodarstwo hodowlane, a co dopiero mówić o dystrybucji mięsa. Należy tutaj rozgraniczyć jedną rzecz. W momencie, kiedy produkt jest już na rynku, w rozumieniu, przywieziony z Ukrainy, to w dobie inflacji, gdzie tak naprawdę czynnikiem najbardziej znaczącym jest cena, to trudno aktualnie poszukać realnego sposobu, by szybko to ograniczyć. Moim zdaniem dużą rolę mają tutaj do spełnienia, wszelkiego rodzaju platformy informacyjne, które muszą trafić z rzetelnym przekazem informacji do konsumenta. Żyjemy w świecie paradoksu, bo z jednej strony coś się od nas wymaga, czyli zachowanie dobrostanu wraz z wszystkimi wyśrubowanymi normami weterynaryjnymi, a z drugiej strony, wjeżdżają na nasz rynek produkty, które w żaden sposób nie spełniają tych norm. Dziś zdaję sobie sprawę, że przy prawie 20% inflacji, konsument będzie głównie patrzył na kontekst ceny. Tego typu polityka to stosowanie zasad nieuczciwej konkurencji. Niestety, dziś wiemy o tym, że odbije się to w znaczący sposób na hodowcach drobiu. Sektor drobiarski, jest na swój sposób bardzo czuły na tego typu wahania rynkowe oraz tendencje i trendy. Niejednokrotnie można zauważyć, że w momencie, kiedy występuje np. okres majówkowy, komunijny czy różnego typu imprez plenerowych, zawsze ta cena w rynku drobiarskim w jakimś stopniu się stabilizuje. Napływanie do Polski mięsa drobiowego z Ukrainy, było realne do zatrzymania – tak samo jak zboża- gdyby w odpowiednim czasie, nasze władze zainterweniowały. Mam jednak wrażenie, że statek o nazwie rolnictwo, od dłuższego czasu jest bez kapitana, a cała załoga została na bezludnej wyspie. Dziś, będąc realistką, uważam, że na rządowe interwencje w tej sprawie jest za późno. Jedynym czynnikiem, który możemy dziś regulować to tylko i wyłącznie zwiększanie świadomości konsumenta.
Światrolnika.info: Jak kształtuje się opłacalność w sektorze, którym się obecnie Pani zajmuje w kontekście rosnących cen energii i pasz?
Beata Ignaczak: Ogólnie w sektorze drobiu, zużycie energii oraz pasz to ponad 75% kosztów produkcji. Patrząc na wciąż nieustabilizowane, z tendencją wzrostową ceny energii, opłacalność drobiu, również nie ma tendencji stałej. Warto tu wspomnieć, że sektor drobiu nie otrzymał, żadnej realnej pomocy w tej kwestii. Zresztą jesteśmy na tyle wyjątkową grupą, bowiem nasze ministerstwo, nigdy nie pomaga drobiarzom. Jako stowarzyszenie, również apelowaliśmy o zwiększanie limitów na zużycie energii elektrycznej w sektorze drobiu. Aby zdefiniować opłacalność sektora, w tym momencie, należy rozdzielić go na gatunki drobiu. Aktualnie najbardziej stabilna hodowla to drób wodny, hodowla z atrakcyjną wypłatą, jednak z największą tendencją spadkową to brojler kurzy, a najmniej uczciwa rekompensata kosztów w stosunku do trudu, jaki musi poświęcić hodowca, podczas długiego 22 tygodniowego cyklu, to hodowla indora. Warto również wspomnieć, że wspomniane koszty rosnących cen energii, minimalizowane są najbardziej, jak się da, z wykorzystaniem doświadczenia hodowców drobiu oraz pod nadzorem lekarzy weterynarii. Staramy się, aby przy minimalizacji lub maksymalizacji niektórych czynników, produkcja, była wciąż dla nas opłacalna, a dobrostan zwierząt w żaden sposób na tym nie ucierpiał. To nie jest łatwe zadanie. Oszczędności, które my producenci drobiu szukamy, to tylko i wyłącznie nasza dobra wola, bo tak naprawdę jesteśmy sektorem, o czym już wspomniałam, najbardziej zapomnianym, jeżeli chodzi o jakiekolwiek dofinansowania czy wsparcia. Tutaj warto wspomnieć o tym, że jesteśmy sektorem, od którego wymaga się, bioasekuracji na najwyższym poziomie, w związku z wystąpieniem wirusa grypy ptasiej, a tak naprawdę ani razu nie utworzono dla nas żadnego programu wspierającego bioasekurację. To jawna dyskryminacja oraz próba wprowadzenia podziału wśród hodowców. Sektor drobiu jest również pominięty, jeżeli chodzi rekompensatę kosztów utylizacji. Nasi koledzy branżowi np. hodowcy trzody chlewnej mają zagwarantowany bezpłatny odbiór padłych sztuk. My natomiast jesteśmy, tradycyjnie, zostawieni sami sobie, gdzie płacimy za samą gotowość odbioru sztuk padłych, jak i za każdy 1 kg utylizacji.
Światrolnika.info: Jak ocenia Pani walkę z ptasią grypą?
Beata Ignaczak: To też jest temat rzeka, ale moja aktualna sytuacja jest dobrym przykładem. Od kilku tygodni mam zakaz wykonywania wstawień ze względu na wystąpienie niedaleko mnie ogniska wirusa grypy ptasiej. Co ciekawe, decyzję tą, otrzymałam, będąc aż 5 km od ogniska. W uzasadnieniu poinformowano mnie, że najskuteczniejszym sposobem na powstrzymanie rozprzestrzeniania się wirusa grypy ptasiej jest tylko i wyłącznie ograniczenie populacji drobiu w danym okręgu. Paradoksalnie, moim zdaniem, ograniczanie tej produkcji to jest tak naprawdę najlepsza i najprostsza droga do zamknięcia hodowli drobiu. Wiele przepisów dotyczący wirusa grypy ptasiej jest dla hodowców niezrozumiałych, a czasami krzywdzące sektor. Mam jednak nadzieję, że te czynności, które wykonują powiatowi inspektorzy weterynaryjni, są na tyle skuteczne, że z biegiem czasu wspólnymi siłami nauczymy się nad tym panować. Dla mnie osobiście, jako hodowcy, spełniającego misję wyhodowania zdrowego żywca, najbardziej niezrozumiały jest zapis utylizacji prewencyjnej zdrowego drobiu. Gdy stado sąsiadujące z ogniskiem ptasiej grypy, jest zdrowe i przekroczyło wiek ubojowy, natychmiastowo, powinno być skierowane na ubój. W wielu przypadkach byłyby to ogromne oszczędności w budżecie. Wirus grypy ptasiej to ogromne wyzwanie i jednocześnie sprawdzian, dla hodowców. Każdego dnia, podczas hodowli, musimy się skupiać na prawidłowej i skutecznej bioasekuracji. Do momentu, gdy odszkodowanie za wystąpienie wirusa grypy ptasiej w gospodarstwie, daje hodowcy cień nadziei na odbudowę produkcji, uważam, że walka ta, chociaż nie równa, to jest wygrana.
Zobacz także: Ukraińskie zboże zalało rynki. Lisiecki: Zyski ze sprzedaży czerpali oligarchowie