O tym co ważne dla polskiej wsi.

Czyste powietrze czysty zysk Czyste powietrze czysty zysk
Talk icon

Informacje

24-12-2016

Autor: Świat Rolnika

Dawne zwyczaje wigilijne. Czym różnią się od dzisiejszych?

Dawne zwyczaje wigilijne. Czym różnią się od dzisiejszych?

"Starodawna wilija nie stanowiła nigdy jedynie okazji do wieczornych ceremonii z jadłem i napitkiem w rolach głównych. Zawsze widziano w niej dzień pełen różnorakich, szczególnych znaczeń i zawsze miała ona coś z wielkiego widowiska, które acz kończyło się po północy ostatnimi, nieco może sennymi gloriami pasterki, to jednak zaczynało się już o świcie." – tymi słowami rozpoczyna rozdział poświęcony tradycjom wigilijnym w książce „Kalendarz polski” Józef Szczypka.

Przebieg dnia a najbliższa przyszłość

Dawniej przeżywanie Wigilii zaczynało się o świcie.  W dzień poprzedzający wieczorne celebrowanie narodzenia Dzieciątka wykonywano rozliczne zajęcia. Na każdego czekały rozmaite obowiązki. Wierzono, że kto rano "zerwie się dzielnie z łoża", ten potem przez cały rok nie będzie miał problemów ze wstawaniem. Od przebiegu całego dnia wigilijnego miał wręcz zależeć tok zbliżającego się nowego roku.

 

Panna, która tarła wówczas mak, miała rychło wyjść za mąż . Jeśli myśliwy zdołał coś upolować w ten dzień, mógł liczyć w najbliższych miesiącach na przychylność świętego Huberta. Chłopu, który wybrał się "przezornie z rana do karczmy i chlapnął okowity", nie groziła w przyszłości przymusowa abstynencja. Spryciarz, który ukradkiem podebrał sąsiadowi siekierę, pług czy wóz, mógł liczyć na to, że "odtąd wszelkie dobro będzie mu lgnęło do rąk", nawet gdy żartobliwe podkradanie kończyło się miłym okupem.

 

"Mój Boże, a ileż razy ja sam w dzieciństwie słyszałem z ust różnych babć taką wielce niepokojącą maksymkę, że we wiliją chłopców biją, a we święta dziewczęta! Maksymka nie tylko sugerowała, że w wigilię my, chłopcy, jesteśmy narażeni na szczególne niebezpieczeństwa. Babcie stosowały interpretację poszerzającą: oto ewentualne lanie wigilijne było zarazem zapowiedzią jego całorocznej, nader systematycznej kontynuacji. I tak dalej." – informuje w "Kalendarzu polskim" jego autor.

 

Jak przygotowywano wnętrze domostw?

Całe wnętrze domostwa musiało być odpowiednio przygotowane.  Stół obwiązywano potężnymi powrósłami. Pod obrusem kładziono siano porządną warstwę, po gospodarsku. W kątach izby ustawiano co dorodniejsze, bynajmniej nie symboliczne snopy.

 

"Czynili to chłopi, utrzymywał się ten obyczaj po dworach i tylko miasta nie mogły nigdy prawdziwie sprostać tym sielskim wymogom. Miasta streściły je w końcu do owego talerzyka, którego my teraz jesteśmy spadkobiercami w prostej linii, zadowalając się nim podobnie jak karpiem, jedyną właściwie rybą, jaka nam pozostała..." – podkreśla autor "Kalendarza…".

 

Choinka pojawiła się w Polsce stosunkowo niedawno, ponad sto lat temu jako Christbaum wymyślone przez Niemców. Przed nią dekoracyjne funkcje pełnił "sad" lub "podłaźniczka", czyli jodełka zawieszona u sufitu wierzchołkiem w dół. Choinka i podłaźniczka musiały być kolorowe, bogate w ozdoby i błyszczące. Nie poświęcano im jednak tyle uwagi co dzisiaj.

 

Tuż przed wieczerzą wigilijną…

Pojawienie się na niebie pierwszej gwiazdy było momentem, w którym wszyscy gromadzili się przy stole. Kończono wówczas całodzienną głodówkę, łagodzoną w wyjątkowych przypadkach "jakimś żałosnym śledziem "z wody", a choćby i tamtym grzesznym, lecz niejako koniecznym napitkiem u arendarza".

 

Zanim jednak zaczęto  spożywać obiado-wieczerzę, gospodarz lub inna znacząca i zwykle leciwa osoba inaugurował na głos okolicznościową modlitwę. Następnie łamano się opłatkiem oraz składano sobie życzenia, a także wspominano zmarłych. "Bywało też – a zwłaszcza w legendach – że skądś nadchodził w ostatniej chwili strudzony wędrowiec, że zjawiał się nieśmiało syn marnotrawny, że przykuśtykał o kuli wiarus z dawno skończonej wojny."

 

Ile i jakie potrawy? Ile osób przy stole?

W Wigilię zabiegano nie tylko o szybkie zamążpójścia i łatwe fortuny. Nad wieloma obowiązkami od rana górowała kuchnia, w której przygotowywano specjały na najbliższą przyszłość.

 

"A wreszcie, jak zawsze w tym cudownym dniu, zapadał niecierpliwie wyglądany wieczór i ów kuchenno-babski rozgardiasz z dodatkami, którego nigdy nie lubili mężczyźni każdego stanu i każdej epoki, zmieniał się w arcydzieła ładu, pogody i wystawności. Stół bielał świątecznie i czekał na pierwszą gwiazdę.” – pisze Józef Szczypka.

 

W czasie Wigilii  kierowano się magią pewnych liczb. Ilość ucztujących musiała być parzysta. Wierzono, że gdy jest inaczej, któregoś z spożywających wieczerzę czeka rychła śmierć.

 

"Dwa razy tylko odstąpiła od przesądu – pisła o swojej babce Maria Estreicherówna – raz siedziało już dwanaście osób przy stole, gdy dowiedziano się, że sąsiad, Leon Mikuszewski, spędza samotnie wieczór. Sprowadzono go więc, mimo że miał być trzynastym, i rzeczywiście umarł w ciągu roku. Drugi raz wieczerzano w dziewięć osób, a w kilka miesięcy potem umarł mój dziadek. Te dwa wydarzenia utrwaliły w rodzinie wiarę w feralność nieparzystej liczby i odtąd, by jej uniknąć, sadzano kogoś ze służby przy stole wigilijnym, gdy zaszła potrzeba."

 

Musiała być parzysta liczba osób zasiadających do wieczerzy, a także jedno miejsce musiało pozostawać wolne. Wobec potraw kierowano się dla odmiany zasadą nieparzystości.

 

"Magnaci fundowali sobie jedenaście potraw. Szlachta – dziewięć. Wieś pilnowała siedmiu, a nieraz sadziła się nawet na więcej, choć wyścig pod strzechami nie był łatwy i często wyrażał się bardziej w chwalbach niż w rzeczywistości. Barszcz z grzybami, kapusta z grochem lub z fasolą, kluski z makiem, cukrem albo miodem, rzepa suszona lub gotowana, polewka z suszonych śliwek, gruszek bądź jabłek, to potrawy, które zazwyczaj towarzyszyły dawnym wigiliom chłopskim. Prawie zawsze musiała być także zupa z nasion konopi, zwana siemiuńcem lub siemieniuchą, i zawsze też – podobnie jak na stołach pańskich – starano się o strucle i ryby." – wylicza Józef Szczypka.

 

Oskar Kolberg etnograf i folklorysta pisał, że „do obchodu wilii należy strucla, czyli kołacz pszenny podługowaty, na końcach palczasty, przez środek plecionką z ciasta obłożony i posypany czarnuszką." Długość strucli przybierała spore rozmiary. W 1732 roku Warszawiacy podziwiać mogli dzieło niesione na ramionach przez dwu piekarczyków. Bywało również tak, że strucle ledwo mieściły się na saniach.

 

Od dawna to jednak ryby "jako istoty o uznanych właściwościach postnych" królowały na stołach w czasie Wigilii.

 

"Chcę naśladować te czasy, w których w wiliją Sarmata czekał obiadu aż do gwiazdy: A zasiadłszy do stołu w godzinę zmierzchową Jadł polewkę migdałową. Na drugie zaś danie Szedł szczupak w szafranie, Dalej okoń, pączki tłusto, Węgorz i liny z kapustą; Karp sadzony z rodzynkami. Na koniec do chrzanu grzyby I różne smażone ryby kończyły skromny posiłek." – zwierzał się w roku 1820 Alojzy Żółkowski przyjacielowi.

 

Posiłek wigilijny nie mógł się obyć bez kutii. Słodkość pochodząca z Litwy i Rusi gościła na wielu polskich stołach. W wersji oryginalnej sporządzano ją z pszenicy, maku i miodu. Gościła na stołach u kmiecia i u magnata.

 

"Nie znaczy to jednak, by pod tym względem panowała idealna równość. Kmieć przyrządzał często kutię z pęcaku lub szukał zastępczo wyjścia w kluskach. Karmazyn wolał czasem od pszenicy kaszę perłową lub ryż. I dopiero odnajdywali się znowu razem, kiedy do tego wszystkiego dodawali nieodzownego miodu i maku, a czasem jeszcze rodzynek i migdałów." – podkreśla Szczypka.

 

W czasie obiado-kolacji jeść należało dużo. Wierzono, że w ten sposób można obronić się przed głodem w nadchodzącym roku. Pod żadnym pozorem nie wolno było odkładać łyżki dla „odpocznienia”. Ten, kto to zrobił, mógł nie doczekać następnej Wigilii.

 

Po wieczerzy. Wróżby i nie tylko

Po wieczerzy pito miód, ale i „gorzałki nie wylewano, choć godziło się raczej powstrzymywać ciało od tego diabelskiego trunku”.

 

Prezentami nie obdarowywano się w Wigilię. Podarki dawni Polacy zwykle rozdawali dopiero w Nowy Rok.

 

Wielkopolskie dzieci czekały z niecierpliwością, a także obawą  na "gwiazdora" albo "sarego Józefa". Brodaci przebierańcy z laskami, dzwonkami, torbami, a przede wszystkim rózgami przepytywali je z pacierza. Nagradzali  odpowiedzi jabłkiem czy cukierkiem, jednak zdarzało się, że "przycięli też po tyłku rózgą". Nie zważali na fakt, że niedawno to samo robił święty Mikołaj.

 

Młodzież zajmowała się wróżbami. Każdy wyciągał z siana znajdującego się na stole źdźbło. Kto wyciągnął zielone mógł spodziewać się ożenku w karnawale. Kto żółte musiał poczekać. Kto wyschłe i poczerniałe miał pozostać samotny do końca życia.

 

Rzucano również kłosami o belki w powale, by dowiedzieć się jaki będzie przyszłoroczny plon, czy można spodziewać się urodzaju.

 

Dziewczęta wybiegały na dwór pokrzykując. Dowiadywały się w ten sposób z psiej szczekaniny, z której strony nadejdą kawalerowie chętni do ożenku.

 

Gospodynie wpatrywały się w niebo, by dowiedzieć się, czy kury nie poskąpią im jajek. Rozgwieżdżony firmament zwiastował pomyślność.

 

Gospodarze śpieszyli natomiast do sadów i pukali w ule, by obwieścić pszczołom "Chrystus Pan się narodził". Straszyli również siekierami drzewa. Każde pytali o to, czy  będzie rodziło, czy nie. Dopiero, gdy uzyskali pozytywną odpowiedź (natura pożyczała sobie głosu od innych domowników), opasywali powrósłami swoje jabłonie, śliwy i grusze.

 

Według wierzeń o północy woda w studniach zamieniała się w najprzedniejsze wino. Wiadrami mogli ją jednak czerpać jedynie ludzie o anielskich duszach. A takich ze świeczką trudno znaleźć . A nawet „jeśliby się nawet znaleźli, to z kolei stroniliby od trunków”.

 

A co ze zwierzętami?

Wilki przywoływano głośno "do grochu". W ten sposób zaklinano je, by nie pojawiały się  w obejściu.

 

Konie traktowano jak każdego dnia, bez dodatkowych honorów. Powodem tego była "ich niegdysiejszą nieobecność przy Żłobku".

 

Bydło natomiast raczono po chrześcijańsku opłatkiem i resztkami z wigilijnego stołu. Gospodarze starali się robić to szybki i opuszczali w pośpiechu obory. O północy zwierzęta przemawiały ludzkim głosem. Wierzono, że wścibskich podsłuchiwaczy czeka śmierć. Niektórzy uważali, że mowę krasul może usłyszeć jedynie ten, który nigdy nie popełnili grzechu.

 

Kolędowanie

Tradycja śpiewania kolęd od lat jest żywa w naszym kraju. W  dawnej Polsce było je słychać zewsząd w noc wigilijną. Tak opisuje zjawisko autor "Kalendarza polskiego":

"Wśród nocnej ciszy rozchodził się głos i budził pasterzy, by czym prędzej wybierali się do Betlejem. To znowu słowami starego Karpińskiego chwalono Pana Niebiosów, który przychodzi na świat tak niezwykle, że wszystko jest jakby wbrew naturze: „ogień krzepnie, blask ciemnieje". Rozlegały się ufnie chóralne prośby, by Boże Dziecię pobłogosławiło „krainę miłą", wioski i miasta, dom, majętność... A potem jak w wierszu Czechowicza: „Muzyką sypnęło z wysoka i z dala - zachrzęścił jak perły pierwszy ruch – lulajże Jezuniu". Bzyknęły smyczki o struny, żeby najcieniej i najtkliwiej utrafić w kołysankowe nuty. Bo czy to godzi się inaczej, choćby nawet i ręka, nawykła do kosy i wideł, stawiała opór? Śpij, wianeczku, kanareczku, po mleczku, po mioduniu, dam maczeczku, śpij, oczeczko, śpij, kochany Jezuniu... Zacichały delikatnie melodie, zacichały głosy, zacichał niemal cały świat. Ale za chwilę już smyczek poruszał się raźniej. Płynęły pastorałkowe opowiastki. To tu, to tam Kuba potrząsał w nich za ramię Szymka, pokazując mu światłość na niebie. Często ktoś sumitowal się po niewczasie, że nie wziął na nocleg Maryi komornicy, gdyż zabronił mu tego urząd, albo że domek był mały. I nieraz wybuchało mocne, chóralne rozradowanie, że chociaż ubogo, stajennie i niepańsko, to przecież na wszystko znalazła się rada."

 

Pasterkowe figle

Nadmiar wrażeń, zmęczenie, a przede wszystkim sytość sprawiły, że niekiedy ktoś przysnął. Budzono go jednak na pasterkę.

 

"Góralskie dziopki lały po śpiochach wodą z potoczka czy rzeki, gdzie to w wigilię lubiły ochlapać sobie nogi, żeby się później chodziło zdrowo, wygodnie, chybko. Ablucje wigilijne słynęły ze swej mocy. Dobrze było nawet paroma kroplami omyć twarz nad wiadrem, byle do tego wiadra wrzucić przedtem porządnego miedziaka. Już wtedy można było być zdrowym jak pieniądz, ale najlepszą gwarancję, że rok minie bez chorób, dawała rześka kąpiel pod gołym niebem. W którąś odległą wigilię pędzi ku Rabie chłopiec, wyłamuje lód pod wysokim kasińczańskim brzegiem i zanurza się w przerębli, z której ciemnym, zbełtanym krążkiem polśniewa rzeka." – informuje Józef Szczypka.

 

W tę noc nie potępiano figli. W Małopolsce pasterkę często ożywiały ćwierkania wróbli, świergoty skowronków, gwizdy kosów, krakania wron, słowicze trele, a także wycie wilka lub pobekiwanie sarny, a nawet głosy "przeróżnej swojskiej gadziny". "To zmyślna kawaleria wioskowa popisywała się umiejętnościami, wychodząc nawet ze swą produkcją na chór". Zwyczaj naśladowania zwierzęcych głosów przez młodych kawalerów miał formę żartobliwą. Brać owa, wyćwiczona w tego typu koncertach gdzieś na pastwiskach, „swawoliła bez widocznego powodu”. Nieraz zdarzało się, że ktoś korzystając z tłoku zszył nicią dwie sukmany czy kiecki. "Uczniaki" wlewały atrament do kropielnicy i cieszyły się potem z ubrudzonych twarzy. Wybaczono wszystko. Tę noc przepełniała radość.

 

W jednym tylko przypadku gospodarze wracali do chałup markotni, gdy śnieg się "zaniedbał". Wierzyli bowiem w to, że gdy "Zielone Boże Narodzenie, a Wielkanoc biała – to z pola pociecha mała!".

 

Źródło: Józef Szczypka, Kalendarz Polski, Warszawa 1979.

AZK/Fot. YouTube

 

swiatrolnika.info 2023