Wywiady
04-07-2019
Ze Szczepanem Wójcikiem, prezesem Instytutu Gospodarki Rolnej, na temat sytuacji na rynku bydła mięsnego rozmawia Marta Wiszczycka.
Marta Wiszczycka: Jak ma się sytuacja cenowa na rynku bydła po aferze w Kalinowie?
Szczepan Wójcik: Przede wszystkim nie używałbym słowa „afera”. To jedna ubojnia, w której – owszem – miały miejsce poważne nieprawidłowości, ale nie mogą one rzutować na obraz całej branży. Hodowcy w Polsce dokładają wszelkich starań, aby proces produkcyjny przebiegał najbardziej właściwie. To się zresztą udaje, bo sektor w ostatnich latach notuje same zwyżki. Nie jest to spowodowane niską ceną, a wysoką jakością. W ogóle Polska na wielu rynkach rolnych może konkurować właśnie jakością swoich towarów. Cieszę się, że zauważył to minister Ardanowski i tak właśnie stara się projektować trendy w polskim rolnictwie. Niemniej, wracając do meritum, ceny kształtują się na fatalnym poziomie…
M.W.: A dokładniej?
S.W.: Tylko szczęśliwcy wychodzą „na zero”. Po Kalinowie i sztucznie napompowanym medialnie skandalu ceny rzeczywiście nieznacznie spadły. Potem jednak odbiły i oscylowały wokół poziomu pewnej opłacalności produkcji. To jednak, co dzieje się teraz jest wręcz niedorzeczne. Przed sytuacją z Kalinowa ceny byka wynosiły 13,4 zł/kg w wadze poubojowej i 7,42 zł/kg za żywiec, dziś to kolejno 1,94 zł i 1,1 zł mniej, a to już naprawdę niebezpiecznie niska cena. Spadają ceny krów i jałówek, które w ciągu tygodnia potrafią stracić nawet o 40 gr/kg. W każdym razie, jeśli średnia cena za byka w wadze żywej wynosi 6,32 zł/kg, za jałówkę 6,38 zł/kg, za krowę 4,69 zł/kg, a ceny skupu bydła rzeźnego na WBC to za byka 11,45 zł/kg, za jałówkę 12,09 zł/kg, a za krowę 10,58 zł/kg, to o jakiej opłacalności my mówimy?
M.W.: A co prognozują instytucje unijne? Jaka jest sytuacja w innych krajach?
S.W.: W całej Unii dziś płaci się za wołowinę średnio niemal 5% mniej niż przed rokiem. A co do prognoz Komisji Europejskiej, to niestety szacuje się, że spożycie wołowiny spadnie o 1,5%. Ale akurat Komisja Europejska nie robi wiele, żeby producentom bydła pomóc…
M.W.: Przecież niejednokrotnie Komisja Europejska pomagała branży
S.W.: Ostatnio najbardziej pomogła podpisaniem umowy z Mercosur. Oczywiście ironizuję. Otóż Komisja Europejska postanowiła wpuścić na europejski rynek wołowinę z krajów, które łącznie utrzymują ponad 300 mln sztuk bydła. Już dziś państwa Mercosur zagospodarowują 74% unijnego importu wołowiny. Ale to – jak widać – mało. Dziś wolumen wynosi tu przeszło ćwierć miliona ton. Pytam zatem, kiedy ten pułap zdaniem unijnych dygnitarzy będzie akceptowalny? Kiedy osiągnie pół miliona ton, milion? Trzeba być albo niezwykle naiwnym, krótkowzrocznym, albo mieć naprawdę złe intencje, aby w ogóle rozważać dalsze otwieranie się Unii na artykuły rolno-spożywcze z Brazylii, Argentyny, Urugwaju i Paragwaju. Zresztą… to nie tylko te państwa, bo umowy o wolnym handlu z Mercosur ma podpisane pół tamtejszego kontynentu. Będzie tak samo jak z umową CETA – skutecznie wyciszoną medialnie – gdzie przez Kanadę zalewają nas towary z USA. Prawo unijne jest tak skonstruowane, żeby furtka pozostawała otwarta dla każdego, kto może dać coś Niemcom czy Francuzom. I tak się dzieje.
M.W.: Utrzymuje Pan, że ktoś ma tu swój interes?
S.W.: Nie insynuuję, jestem o tym przekonany. Zresztą przyjrzyjmy się faktom. W zamian za otwarcie na produkty rolno-spożywcze z krajów Ameryki Południowej na jej terytorium powędrują europejskie auta, części do tychże samochodów, leki oraz chemikalia. A wie Pani, które z unijnych państw jest liderem na tych rynkach?
M.W.: Niemcy.
S.W.: Tak, właśnie Niemcy. A zatem powiem wprost i chyba wystarczająco dosadnie. Ci Niemcy sprzedali – jak Judasz – europejskie rolnictwo w zamian za realizację swoich partykularnych interesów. Przecież nawet kiedy Angela Merkel pisała ponaglenie do KE w sprawie podpisania porozumienia z Mercosur, wprost mówiła o „uprzywilejowanej pozycji NASZYCH (proszę to podkreślić!) interesów”. Czego więcej trzeba? Znów Polacy dostaną po głowie i po kieszeniach. Ale i nasza władza nie jest tu bez winy.
M.W.: Przecież zarówno minister Ardanowski jak i premier Morawiecki opowiedzieli się wprost przeciw umowie UE-Mercosur…
S.W.: Tworząc jednocześnie za zamkniętymi drzwiami projekt ustawy antyodorowej, a w zasadzie ustawy odległościowej. Ten projekt jest niesprawiedliwy i spycha rolnika do tak głębokiej defensywy, że ten może z tego koziego rogu nigdy nie wyjść. Rozumiem potrzebę walki o głosy elektoratu, który przeniósł się z miasta na wieś, ale – na Boga! – nie w taki sposób. Nie kosztem branż, które eksportują za ponad 30 mld EUR. Przecież jeśli polskie rolnictwo zatrzyma swój rozwój, zostaniemy daleko, daleko w tyle za krajami, które rokrocznie przeganialiśmy w najróżniejszych zestawieniach. Poza tym, ta ustawa ma tyle luk, że trudno traktować ją poważnie.
M.W.: Gdzie są te luki?
S.W.: Część skarg i protestów dotyczących uciążliwości zapachowej stanowi manipulację i wynika z nadużywania przepisów ustawy o udostępnianiu informacji o środowisku i jego ochronie, udziale społeczeństwa w ochronie środowiska oraz o ocenach oddziaływania na środowisko. Za przykład posłużyć tu może sytuacja z Kępna (woj. wielkopolskie), gdzie stowarzyszenie Przyjazne Środowisko wespół z mieszkańcami zorganizowało protest z powodu aktualnego zanieczyszczenia powietrza (rzekome odory) przed gospodarstwem, na którym nigdy nie odbyło się jeszcze zasiedlenie.
M.W.: To jednostkowa sytuacja
S.W.: Nie. Proszę dać mi dokończyć. Projektodawca nie uwzględnił także specyfiki pojedynczego gospodarstwa rolnego, stosowanej w nim technologii – np. systemów biofiltracji – czy choćby kierunków strony wentylacji, które mają znaczący wpływ na poziom odorów emitowanych przez gospodarstwa. Szczególnie pierwsze z wymienionych stanowić mogą – wzorem Niemiec czy Holandii – skuteczną metodę walki z odorami, która jednocześnie nie stwarza zagrożenia dla ciągłości funkcjonowania gospodarstw rolnych. A co z samymi inwestorami? Niestety w obecnym kształcie projektu prawo działać będzie przeciw inwestorowi, który otrzymał stosowne pozytywne decyzje środowiskowe i warunki zabudowy, przy czym jest w trakcie składania do starostwa powiatowego projektu budowlanego. W powyższej sytuacji – poza faktyczną niemożnością powstania lub rozbudowy gospodarstwa – rolnik straci także zainwestowany kapitał, ponieważ projekt ustawy nie przewiduje opisanej sytuacji, w związku z czym nie implikuje on możliwości wypłacenia rekompensat z tego tytułu. Projekt nakazuje wydanie odmownej decyzji także w przypadku zgodności planowanej inwestycji z miejscowym planem zagospodarowania w sytuacji, gdy takowa nie spełnia warunków dotyczących odległości od zabudowań przewidzianych w projekcie.
M.W.: Co w takim razie powinien zrobić rząd?
S.W.: Pomóc i nie przeszkadzać. Rząd musi otworzyć się na postulaty środowisk producentów bydła, bo ten sektor – choć już silny – wciąż jest bardzo perspektywiczny. Obecna sytuacja jest nie do zaakceptowania. Kiedy rozmawiam z hodowcami, nie kryją oni swojego oburzenia. A na kogo spada krytyka? Zawsze na tych, którzy mają narzędzie pomocowe, a z niewiadomych przyczyn używają ich w niewłaściwy sposób, tworząc realne zagrożenie dla sektora.