Informacje
19-02-2021
Sylwia Spurek zwariowała? Chce zakazu reklamy mięsa i nabiału… "Mamy przecież zakaz reklamy papierosów”
Sylwia Spurek dała już poznać się jako radykalna weganka i osoba wspierające liczne skrajnie lewicowe inicjatywy. Tym razem – po pomysłach specjalnego opodatkowania mięsa, likwidacji hodowli w systemie klatkowym, zakazie uboju rytualnego, zakazie hodowli zwierząt na futra i innych podobnych wprost głupich inicjatyw – przyszedł czas na… zakaz reklamy mięsa. Naprawdę. Serio. Proszę uwierzyć – my tez chcielibyśmy, aby był to tylko ponury żart.
Sylwia Spurek odleciała…
Już dawno powinien być zakaz reklamy każdego produktu, który szkodzi zdrowiu ludzi, negatywnie wpływa na klimat, powoduje cierpienie zwierząt, narusza prawa człowieka. Mamy zakaz reklamy i promocji papierosów – czas na zakaz promowania mięsa, mleka, nabiału – napisała na twitterze Sylwia Spurek.
Wśród internautów, którzy starali się wybić lewackiej europoseł podobne pomysły z głowy znalazł się nawet rzecznik rządu Piotr Müller.
Idąc dalej, partie lewicowe już niedługo wprowadzą nawet zakaz picia mleka Buźka do góry nogami W tym kierunku ideologicznym już wielkimi krokami, w podskokach i z radością zmierza również Platforma Obywatelska. Trzeba jednak przyznać, że dzielnie walczy również Ruch Szymona Hołowni – ironizował rzecznik rządu.
Już dawno powinien być zakaz głupich wypowiedzi dla polityków, którzy mylą pojęcia i po obejrzeniu filmiku na YT drą się, że inseminacja to gwałt – napisał z kolei Jacek Zarzecki, prezes Polskiego Związku Hodowców i Producentów Bydła Mięsnego.
Sylwia Spurek miała już wiele idiotycznych pomysłów…
O co właściwie walczy Sylwia Spurek? Sama siebie określa jako czynną feministkę, popiera postulaty środowisk LGBT, bierze udział w paradach równości (sic!), sprzeciwia się zaostrzeniu prawa aborcyjnego i jest zdeklarowaną wegetarianką. Wszystkie te elementy każą patrzeć na postać pani Spurek i program, który realizuje, jako na wielki front ideologiczny. Swojego czasu ks. prof. Tadeusz Guz określił go mianem – powracającego widma neomarksizmu. Chodzi zatem o hołdowanie – w ogromnym uproszczeniu – tym elementom, które budują pojęcie dzisiejszej lewicy.
Pani Sylwia Spurek przeniosła swoje poglądy na sferę gospodarki. To powinno już budzić pewien niepokój, ponieważ inicjatywy przez nią wspierane z racjonalnym podejściem do ekonomii mają niewiele wspólnego. Aktywistka poparła choćby inicjatywę Koniec Epoki Klatkowej, która stworzona została przez przedstawicieli najgłośniejszych europejskich organizacji prozwierzęcych, a jej celem jest wprowadzenie zakazu utrzymywania zwierząt gospodarskich w klatkach.
Ta hucpa stanowić może realne zagrożenie dla wskaźników produkcji i eksportu artykułów rolnych w całej Unii Europejskiej. Stosowanie klatek w chowie i hodowli zwierząt pozwala na prowadzenie zbilansowanej gospodarki rolnej we wszystkich krajach wspólnoty. Taka forma prowadzenia gospodarstw pozwala na utrzymanie w szczególności hodowli przemysłowych, które stanowią filar bezpieczeństwa żywnościowego Unii Europejskiej i świata. Tego typu gospodarstwa są także podstawowym dostarczycielem produktów przeznaczonych na eksport na rynki unijny, pozaunijny oraz inne rynki światowe (w tym chiński).
Potencjalne wejście w życie planowanych regulacji mogłoby doprowadzić do drastycznego obniżenia wskaźników produkcji mięsa, a co za tym idzie wzrostu cen i spadku dostępności produktów mięsnych. Konieczną konsekwencją wprowadzenia zakazu stosowania klatek w chowie i hodowli zwierząt byłoby także osłabienie sektora upraw roślin przeznaczonych na pasze. Tak znacząca ingerencja wiązałaby się z destabilizacją całego sektora rolnego w Unii Europejskiej, a tym samym w Polsce.
Ruchy lewicujące i lewicowe na sztandarach niosą przecież hasła pomocy krajom trzeciego świata, hasła dotyczące konieczności wyrównywania szans i wspierania rozwoju najbiedniejszych regionów świata. Wyobraźmy sobie zatem, że z rolniczej mapy tegoż świata znikają klatki, a z nimi cała gałąź przemysłowej produkcji żywności. Szybko okaże się, że wraz z nią znika ponad 60% produkcji mięsa. Aby kury były szczęśliwe (sic!), będzie je trzeba utrzymywać przy zapewnieniu odpowiednio dużej przestrzeni. Trudniej będzie także zapanować nad tym, co owe kury będą jeść. Drogą logicznego wywodu, gdy dodamy wszystkie elementy będące konsekwencją pomysłów lewicy, czyli zwiększenie wydatków na leki, szerszą weterynaryjną prewencję, zapewnienie większej powierzchni chowu i hodowli, czy nowe warunki uboju uzyskamy mięso „superbio” w nowej supercenie. Trudno liczyć dokładnie, ale szacunki każą myśleć o cenie dwu, trzykrotnie wyższej. Mięsa byłoby mniej, byłoby droższe, więc ludzie mieliby niemały problem z zaspokojeniem podstawowych potrzeb żywnościowych. To jednak lewicy nie obchodzi, bo przecież kury, krowy, kaczki, „sarny, dziki, kuny i łosie” będą szczęśliwe. Sylwia Spurek wsławiła się przecież wpisem w serwisie twitter, w którym stwierdziła, że produkcja mięsa musi być droższa i trudniejsza. Ale kto przejmowałby się ludźmi?
Czytaj także: Nowa Sylwia Spurek! Prawdziwe objawienie lewackiej części internetu! Rolnicy muszą poznać to nazwisko!
Sylwia Spurek jest też gorącą zwolenniczką zakazu hodowli zwierząt futerkowych. Pomijam aspekty inne niż wiązane z rynkiem mięsa, a na których Polska zarabia krocie. Zatem: warto przyjrzeć się tu kwestii umiejscowienia hodowli zwierząt na futra w łańcuchu produkcji rolnej. Istotnym czynnikiem jest wartość utylizacyjna norek amerykańskich (ponad 98% rodzimej produkcji okrywy włosowej zapewnia ten właśnie gatunek), które żywią się ubocznymi produktami pochodzenia zwierzęcego kat. II i III, czyli – mówiąc obrazowo – tym, co nie nadaje się do spożycia przez człowieka, a co stanowi pozostałość po produkcji drobiu czy przetwórstwie rybnym. Jak informowała na początku ubiegłego roku ówczesna wiceminister rolnictwa Ewa Lech, zwierzęta futerkowe utylizują w formie paszy ponad 700 tys. ton ubocznych produktów pochodzenia zwierzęcego, co przekłada się na zysk dla producentów drobiu i przetwórców ryb w wysokości około 1 mld zł rocznie. Dziś strumień pieniędzy płynie od hodowców zwierząt na futra do drobiarzy i przedstawicieli branży rybnej, którzy sprzedają fermom futrzarskim swoje pozostałości poprodukcyjne. Gdyby hodowle norek amerykańskich zniknęły z rolniczej mapy Polski, odpady musiałyby zostać zutylizowane w sposób konwencjonalny, czyli po prostu spalone. Spalone zresztą ze szkodą dla środowiska naturalnego i dla portfeli producentów mięsa. Za spalanie odpadów – rzeczony miliard złotych rocznie – musieliby oczywiście zapłacić konsumenci, gdyż ów miliard zostałby rozlany na ceny mięsa dostępnego na sklepowych półkach. Pieniądze za spalanie popłynęłyby – co ważne – do niemieckich firm, które zawiaduję 97% rynku spalarni w Polsce. Ten kierunek nie powinien jednak dziwić, gdy mowa jest o postulatach tak zwanej lewicy.
TT/fot. FB