O tym co ważne dla polskiej wsi.

Czyste powietrze czysty zysk Czyste powietrze czysty zysk
Talk icon

Informacje

22-10-2015

Autor: Świat Rolnika

Jak "ekologią" wykończyć konkurencję

Brak grafiki

„Ekologiczne” żarówki, „ekologiczne” samochody, odnawialne źródła energii. Dbałość o środowisko naturalne nie wyklucza dbałości o stan swojego portfela. Czy nam się to podoba czy nie, „zielony biznes” to wciąż biznes. Prawdziwy problem pojawia się jednak w momencie, gdy rzekomo ekologiczne rozwiązania szkodzą przyrodzie w takim samym stopniu lub nawet bardziej niż dotychczasowe „nieekologiczne” praktyki.

„Ekologiczne” żarówki, „ekologiczne” samochody, odnawialne źródła energii. Dbałość o środowisko naturalne nie wyklucza dbałości o stan swojego portfela. Czy nam się to podoba czy nie, „zielony biznes” to wciąż biznes. Prawdziwy problem pojawia się jednak w momencie, gdy rzekomo ekologiczne rozwiązania szkodzą przyrodzie w takim samym stopniu lub nawet bardziej niż dotychczasowe „nieekologiczne” praktyki.

Trudno oszacować wielkość rynku związanego z wdrażaniem rozwiązań proekologicznych. Są one obecne wszędzie, od przemysłu ciężkiego aż po najdrobniejsze usługi. Filtry kominowe, silniki samochodowe, energooszczędne żarówki to tylko kilka przykładów eko-urządzeń, które na stałe zagościły w naszym życiu. Walczymy z globalnym ociepleniem chociaż wciąż nie mamy pewności, że jest ono spowodowane działalnością człowieka. Początkowo krytyków walki z globalnym ociepleniem można było spakować do jednego worka i nazwać oszołomami nierozumiejącymi wyzwań XXI wieku. Jednak profesorom Massachusetts Institute of Technology (MIT) lub Oxfordu niełatwo przypiąć łatkę oszołomów. Richard Linzen z MIT od lat prowadzi badania na temat przeobrażeń klimatu i dochodzi do niewygodnych dla ekologów wniosków, dotyczących zmian temperatury ziemi i ewentualnych skutków działalności człowieka dla klimatu. Nie wchodząc w tym miejscu w szczegóły, obala on całą powszechnie obowiązującą teorię klimatyczną.

Jednak globalne ocieplenie jest faktem politycznym. Unia Europejska, ONZ, OECD od lat zajmują się zmianami klimatycznymi i nie można ot tak powiedzieć, że to wszystko nie miało sensu.

Nie można tak zrobić przede wszystkim dlatego, że na walkę z globalnym ociepleniem świat wydał i wciąż wydaje miliardy dolarów każdego roku. Tysiące regulacji ograniczających emisję CO2 przez zakłady przemysłowe, zakazy wytwarzania niektórych materiałów i odnawialne źródła energii powodują, że koszty życia stają się coraz droższe. 

Pod płaszczem ekologii często kryją się jednak partykularne interesy konkretnych państw i firm. Bardzo pomocne są takich sytuacja organizacje jak Greenpeace czy WWF.  Sztandarowym przykładem wprowadzenia rozwiązania z pozoru ekologicznego, a przy tym bardzo dochodowego, są świetlówki. W 2007 roku żarówki stały się wrogiem publicznym numer jeden. Wskazywano, że ludzie niechętnie korzystają z żarówek energooszczędnych, więc należy ich do tego zmusić. I tak od września 2009 roku zakazano wprowadzania do obrotu w krajach UE tradycyjnych żarówek 100-watowych i mocniejszych. Następnie w 2010 roku zaczął obowiązywać zakaz dotyczący żarówek 75-watowych, a dwa lata później, we wrześniu 2012 wszelkich tradycyjnych żarówek. Tak samo od 2012 roku obowiązuje zakaz  produkowania termometrów rtęciowych, gdyż jak powszechnie wiadomo zawierają szkodliwą dla zdrowia rtęć. Wyjaśnię, dlaczego to jest istotne, ale wróćmy na razie do żarówek.

Żarówki energooszczędne są mniej więcej czternaście razy droższe, zużywają od 65 do 80% mniej energii niż tradycyjne, które tylko od 3% do 8% energii przetwarzają na światło, a resztę tracą na promieniowanie cieplne. Zgodnie z planami Komisji Europejskiej wymiana żarówek ma spowodować „redukcję o 60% wywoływanej przez oświetlenie domowe emisji dwutlenku węgla (czyli o 23 mln. ton rocznie), odpowiedzialnego na ocieplenie klimatu. Będzie to oznaczać redukcję zużycia energii o 63 tys. GWh i w konsekwencji oszczędności w wysokości 7 mld euro”. Niestety nie udało mi się odnaleźć danych dotyczących rzeczywistych skutków tych regulacji. Pojawia się tylko jeden problem. Eko-żarówki nie są wcale takie eko, ponieważ zawierają... rtęć, z powodu której w tym samym czasie zakazano produkcji termometrów. Co więcej, proces produkcji takich żarówek jest bardziej skomplikowany, żarówka zawiera elementy z tworzyw sztucznych, których produkcja, krótko mówiąc, do ekologicznych nie należy.

Od lat Niemcy są zwolennikami zacieśniania polityki ekologicznej na poziomie europejskim. Oczywiście byli również orędownikami wprowadzenia zakazu produkcji klasycznych żarówek. Nie podejrzewałbym nigdy Niemców o nieczyste intencje i inną motywację ich działań niż troska o środowisko. Jednak spojrzałem przypadkowo na wyniki finansowe dwóch spółek. Niemieckiego Osramu i holenderskiego Philipsa (choć około 15% akcji koncernu w 2009 roku było w posiadaniu spółek związanych z niemieckim kapitałem).

W 2008 r. zysk Philipsa wyniósł 186 milionów EUR w 2009 (rok wprowadzenia zakazu używania 100 watowych żarówek) było to już 259 milionów EUR natomiast w 2010 (po wprowadzeniu zakazu na 70 watowe żarówki) wyniósł on 1 mld 301 mln milionów euro. Podobny sukces zanotował Osram.

O ile wartość jednej akcji Siemensa AG, który jest właścicielem Osramu, na początku 2009 wynosiła 45 euro, o tyle w 2012 r. (po wprowadzeniu całkowitego zakazu używania klasycznych żarówek) wynosiła około 76 euro. Oczywiście na sytuacje i wyniki przedsiębiorstwa wpływa sytuacja rynkowa (te koncerny również ucierpiały na kryzysie z 2008 roku) jednak w pod koniec pierwszej dekady XXI wieku Osram i Philips odpowiadały za około 45% sprzedaży żarówek energooszczędnych w Unii Europejskiej. Udziały w rynku kolejnych przedsiębiorstw z branży były zdecydowanie mniejsze niż powyższa dwójka potentatów. Wprowadzenie zakazu sprzedaży tradycyjnych żarówek spowodowało więc nieformalny nakaz kupowania żarówek Osramu i Philipsa. Minęło kilka lat zanim na rynku pojawiło się więcej producentów energooszczędnych żarówek i udziały w rynku Osramu i Philipsa zmalały. Jednak do tego czasu akcjonariusze i pracownicy tych firm oraz fiskus poprzez podatki zdążyli zarobić wielkie pieniądze.

Dwa tygodnie temu wybuchła afera nazwana przez media Dieselgate. Amerykanie odkryli, że silniki wysokoprężne montowane w Volkswagenach emitują więcej CO2 niż dopuszczalne normy. Rozpoczęło się polowanie na czarownice. Oczywiście można twierdzić, że chodzi tylko o ekologię. Możliwe jednak, że chodzi o coś innego. Jak to zwykle bywa tym czymś  są pieniądze.

Sprawa mogła nieprzypadkowo pojawić się na terenie USA.  Amerykański rynek samochodów osobowych do początku XXI wieku praktycznie w ogóle nie wykorzystywał silników Diesla. Amerykanie przyzwyczajeni byli do swoich paliwożernych silników V6 i V8. Dopiero kryzys z roku 2008 stał się początkiem wielkiej kariery Diesla za oceanem.

Załamanie koniunktury i problemy finansowe General Motors (amerykański koncern produkujący między innymi Opla i Chevroleta) wykorzystał Volkswagen, który odniósł tam olbrzymi sukces ze swoim legendarnym TDI. W latach 2009-2014 liczba samochodów z silnikami Diesla zwiększyła się o około 30%. Podejrzewam, że amerykańskim producentom się taka sytuacja się nie spodobała. Opracowanie trwałych i jednocześnie spełniających normy ekologiczne silników Diesla jest drogie i możliwe, że łatwiej było rozpętać aferę z Volkswagenem niż rozpoczynać z nim walkę. Na fali skandalu, w mediach pojawiły się anonimowe wywiady z pracownikami różnych koncernów samochodowych, którzy sugerują, że fałszowanie emisji spalin nie jest tylko problemem Volkswagena. Dlatego nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby okazało się, że to nasi amerykańscy bracia, w celu pozbycia się z rodzimego rynku niewygodnej konkurencji, wykryli nadmierną emisję spalin przez Golfa. Zupełnie inną sprawą jest, że Volkswagen Golf w Dieslu emituje podobną ilość gazów cieplarnianych rocznie, co pasąca się na polu krowa, a Argentyna będąca jednym z największych producentów wołowiny na świecie emituje rocznie do atmosfery około 180 mld kg gazów cieplarnianych.

To jedno państwo zwiększa efekt cieplarniany w takim samym stopniu, co 51 mln Golfów z silnikiem Diesla pod maską. Jednak to nie ma żadnego znaczenia, ponieważ, jak już pisałem, tu nie chodzi o ekologię, tylko o zyski koncernów motoryzacyjnych. Ekolodzy pełnią tu rolę niezmiernie pożytecznych idiotów.

Jeszcze większym absurdem forsowanym przez UE jest teza jakoby samochody elektryczne były ekologiczne. Wiele państw opodatkowuje samochody w zależności od normy emisji spalin. Podatki te rosną z roku na rok. Jako że samochody elektryczne spalin nie produkują (a hybrydowe bardzo mało), skutkuje to zwolnieniem lub obniżeniem poziomu płaconych podatków. W związku z tym cena Toyoty Prius na tle samochodów spalinowych staje się coraz bardziej konkurencyjna. Prius jest spełnieniem marzeń ekologów i wzorowym eko-samochodem.

Tylko ta ekologiczność jest pozorna. Każdy silnik Toyoty Prius jest wyposażony w baterię litowo-jonową. Wytworzenie takiej baterii jest niezmiernie energochłonne.

Prześledźmy, jak wygląda ścieżka produkcji Toyoty zanim trafi do ekologicznie uświadomionego klienta z Paryża, Berlina lub Brukseli.

Toyota Prius jest montowana w Tsutsumi Chachoengsao w Tajlandii lub Changchun Jilin w Chinach. Silniki są produkowane w zakładach Toyoty w Japonii w mieście Takaoka. Do produkcji silnika niezbędna jest wspomniana już wcześniej bateria litowo-jonowa. Japonia nie posiada u siebie niezbędnych surowców i są one importowane z Kanady, USA i RPA. Jak się można domyślić nie płyną do Japonii żaglówkami, tylko wielkimi spalinowymi kontenerowcami. Gotowe silniki następnie są transportowane do fabryk w Tajlandii i Chinach. Tam samochody są montowane i dostosowywane na poszczególne rynki. Aby obniżyć wagę samochodu, co przekłada się na wyniki spalania i w efekcie emisji CO2, w samochodzie stosuje się dużo elementów z tworzyw sztucznych oraz kompozytów. Utylizacja takich materiałów jest droga, a tworzywa te pozostawione w środowisku będą rozkładać się tysiące lat. Blachy aluminiowe i metalowe elementy samochodu rozkładają się zdecydowanie szybciej, w zależności od typu elementu i materiału - od kilkunastu do 200 lat (no chyba, że jest to Volvo S80 albo stare modele Mercedesa, które są wieczne). Gotowy Prius jest transportowany do Europy i tam sprzedawany (w tę drogę również nie jest wysyłany żaglówką). Gdyby to wszystko zsumować i policzyć, ile szkodliwych substancji przy okazji produkcji Priusa trafiło do atmosfery, okaże się, że jest on mniej ekologiczny niż gaźnikowe UAZy radzieckiej produkcji.

Firmy zawsze starają się dostosować do panującej na rynku sytuacji, którą w dużym stopniu determinują politycy poprzez tworzone prawa. Jeśli samochód eko to taki, który jest elektryczny, to biznes go wyprodukuje, nawet w tym celu wyemituje więcej CO2 niż zaoszczędzi się na eksploatacji takiego eko samochodu.

Ekologia jest często wykorzystywana jako argument w protekcjonistycznej walce między państwami, które chronią i promują swój biznes. Polska jako członek UE nie jest w stanie zatrzymać kierunku proekologicznego i niskoemisyjnego. Jednak są obszary, gdzie moglibyśmy wykorzystywać ekologiczne argumenty dla wsparcia rozwoju polskiego biznesu. Warto próbować przekonać ekologów (lub zatrudnić swoich), którzy dostrzegliby, że OZE wcale nie są takie ekologiczne (tony plastiku i sztucznych materiałów wykorzystywanych do produkcji turbin wiatrowych i ogniw słonecznych) i nasz węgiel suma sumarum jest bardziej eko. Nie da się? Przecież to tylko kwestia pieniędzy.

Marek Steinhoff-Traczewski/http://jagiellonski24.pl/

Fot. Wikipedia

swiatrolnika.info 2023