Talk icon

Wywiady

08-09-2020

Autor: Świat Rolnika

Szczepan Wójcik: kto zarobi, gdy hodowla zwierząt futerkowych zostanie w Polsce zlikwidowana?

Szczepan Wójcik norki

Hodowla zwierząt futerkowych, firmy utylizacyjne, ekolodzy, pieniądze i ideologia – na te i inne tematy z Adamem Szewczykiem rozmawia Szczepan Wójcik, prezes Instytutu Gospodarki Rolnej i hodowca norek amerykańskich. Czy za atakami wymierzonymi w branżę futrzarską stoją rzeczowe argumenty? Jaka jest jej sytuacja?

Adam Szewczyk: W jakiej sytuacji znajduje się hodowla zwierząt futerkowych w Polsce?

Szczepan Wójcik: W zadowalającej. Hodowla zwierząt futerkowych od lat pozostaje silną gałęzią rodzimego rolnictwa. Polska plasuje się na drugim miejscu w Europie i trzecim na świecie pod względem skali produkcji skór oraz na pierwszym, kiedy za kryterium przyjmiemy jakość dostarczanego surowca. Branża zapewnia pracę tysiącom osób bezpośrednio na fermach i szerokiej grupie kooperantów, którzy współpracują z gospodarstwami rolnymi na tyle ściśle, że w znacznej mierze uzależnieni są od ich sytuacji finansowej. Jest to jednak symbioza ze wszech miar korzystna.

A. Sz.: Mówi pan o słynnej polskiej jakości. Skąd zatem zarzuty, że hodowcy znęcają się nad zwierzętami?

Szczepan Wójcik: Nietrudno zauważyć, że nasza branża ma bardzo sprawnych adwersarzy. Regularnie, gdy ogłaszamy kolejne sukcesy, aktywują się ci sami ludzie, którzy – posługując się zmanipulowanym przekazem – próbują szkalować dobre imię polskich hodowców. Początkowo chodziło tylko o rolników utrzymujących zwierzęta futerkowe i producentów mięsa w systemach halal lub koszer, potem jednak ataki rozlały się na wszelkie gałęzie produkcji zwierzęcej. Zastanówmy się jednak.

Skoro pyta pan o hodowlę zwierząt futerkowych i rzekome znęcanie się nad zwierzętami, warto pomyśleć logicznie. Jeśli produktem finalnym tej hodowli jest futro, jaki sens – zostawiając z boku aspekt etyczny – miałoby męczenie zwierząt? Każde mechaniczne uszkodzenie ciała, każdy przypadek niewłaściwego skarmiania zwierząt, utrzymywania ich w niewłaściwych warunkach, każdy brak profesjonalizmu przełożyłby się na aspekt ekonomiczny. Jakość jest zyskiem. Podobnie sprawa ma się, gdy nasi przeciwnicy mówią o rzekomym wypuszczaniu zwierząt do środowiska naturalnego – równie dobrze możemy wyrzucać pieniądze za płot. To porównywalna głupota. Skoro zatem polscy hodowcy tak męczą zwierzęta, jak osiągnęli tak wysoką pozycję na światowym rynku?

A. Sz.: Jednak pojawiają się fotografie i filmy, na których widać zwierzęta w złym stanie.

Szczepan Wójcik: Często takie czarne owce powstają na potrzeby sytuacji. Nietrudno jest uwiarygodnić coś, czego nie ma. Tak było kilka lat temu, kiedy jedna z organizacji zaczęła posługiwać się zdjęciami ilustrującymi choroby norek amerykańskich, przedstawiając je jako standard na polskich fermach. Niestety rolnicy wciąż muszą się borykać się z takimi sytuacjami… Wielokrotnie używano także zdjęć z Chin, Czy Rosji, aby pokazać, jak fatalne są polskie fermy.zwierzeta futerkowe sloma

A. Sz.: Skąd zatem te ataki?

Szczepan Wójcik: Powody są dwa. Pierwszym z nich są pieniądze, drugim – ideologia. Trudno zaprzeczyć, że z zachodu zawędrowała do Polski pewna moda, która uwidacznia się w takich tendencjach jak weganizm, homoseksualizm, ekologizm i innych – byle pasowały one do tego, co skrajnie lewicowe. Osoby hołdujące tej ideologii, kontestują tradycyjny porządek – także w odniesieniu do rolnictwa.

A. Sz.: A pieniądze?

Szczepan Wójcik: Tu sprawa robi się bardziej skomplikowana, bo trzeba zadać sobie pytanie, kto może zarobić na atakach wymierzonych w hodowle zwierząt futerkowych. Są to oczywiście organizacje ekologiczne. Im bardziej nakręcana jest spirala hejtu, im większy rozgłos nadaje się sprawie, im wyższy poziom manipulacji przekazu, tym wyższe wpływy z tytułu 1% podatku i innych wpłat – darowizn, zbiórek do puszek i innych.

A. Sz.: Ktoś jeszcze może zarobić?

Szczepan Wójcik: Tu trzeba się zastanowić, kto konkuruje z hodowcami zwierząt futerkowych? Możliwości są dwie: konkurencja bezpośrednia i pośrednia. Pierwszą stanowią rywale zza granicy. I rzeczywiście, gdy w Polsce przypuszczane był kolejne ataki, w prasie – na przykład ukraińskiej – co rusz pojawiały się artykuły nawołujące do przejęcia choć części polskiego rynku. Trzeba być głupcem, aby myśleć, że jeśli czegoś zakaże się w Polsce, to to po prostu zniknie. Rynek nie zna próżni. Dlatego atakowane są hodowla zwierząt futerkowych, polski przemysł drzewny, odzieżowy, czy górnictwo.

A. Sz.: A druga możliwość?

Szczepan Wójcik: To firmy utylizacyjne. Zwierzęta futerkowe żywią się ubocznymi produktami pochodzenia zwierzęcego, czyli tym wszystkim, co z produkcji zwierzęcej nie nadaje się do spożycia przez człowieka. Jedną z najważniejszych zalet hodowli jest właśnie funkcja, jaką pełnią one w procesie utylizacji produktów pochodzenia zwierzęcego Jest to niezwykle korzystnie wpływające na środowisko wykorzystanie zwierząt mięsożernych.

Norki amerykańskie, które przeważają w rodzimych hodowlach skarmiane są ubocznymi produktami pochodzenia zwierzęcego, czyli odpowiednio spreparowanymi pozostałościami z przemysłu drobiarskiego i rybnego. Summa summarum zwierzęta futerkowe utylizują w ten sposób nawet około 750 tys. ton pozostałości podrobiarskich i pochodzących z przetwórstwa rybnego o wartości nawet do 1 mld zł rocznie. Dziś strumień pieniędzy płynie od hodowców zwierząt futerkowych do producentów mięsa, wpływając na niższe ceny drobiu i ryb na sklepowych półkach. Widmo likwidacji branży futrzarskiej spowodowałoby zatem znaczne straty dla sektora drobiarskiego i przetwórców ryb, którzy, zgodnie z unijnym prawodawstwem, zostaliby zmuszeni do utylizacji swoich odpadów metodami konwencjonalnymi, czyli poprzez szkodliwe dla środowiska spalanie. Rynek spalarni w Polsce należy jednak w ponad 90% do firm o niemieckim kapitale, które stałyby się jednym z głównych beneficjentów wprowadzenia w Polsce zakazu hodowli zwierząt futerkowych.zwierzeta futerkowe karmienie

Nie bez znaczenia pozostaje też fakt zawiązania się pewnego sojuszu między przedstawicielami utylizatorów a aktywistami ekologicznymi, którzy od lat zabiegają o wejście w życiu Na nagraniu z ukrytej kamery w popularnym serwisie YouTube i zatytułowanym Przychodzi utylizator do ekologa ówczesna prezes stowarzyszenia Otwarte Klatki wprost przyznaje się do współpracy z niemiecką firmą Saria, będącą jednostkowo, po ostatniej decyzji UOKiK, właścicielem ponad 50% rynku utylizacyjnego w Polsce.

A. Sz.: Nikt nic z tym nie robi?

Szczepan Wójcik: Posłowie składali w tej sprawie zapytania do ABW i CBA. Niestety wciąż bez reakcji.

A. Sz.: A czy branża broni się cyframi? To opłacalny biznes?

Szczepan Wójcik: Przy odpowiednich nakładach pracy, tak. Wspólnie polscy hodowcy potrafią eksportować – tylko w ramach naszej branży – artykuły o wartości przekraczającej 1,5 mld złotych. Co ważne, niemal 100% naszych produktów trafia właśnie na eksport. Cieszymy się, że możemy sprowadzać do Polski kapitał. Jeśli natomiast o kapitale mowa, to nasza branża – co ważne – jest niemal wyłącznie polska. Ze świecą szukać bowiem gospodarstw, gdzie to nie polski kapitał jest przeważający. To ewenement, gdy porównamy fermy futrzarskie z innymi sektorami produkcji zwierzęcej.

W ostatnim czasie zanotowaliśmy wprawdzie spadek produkcji, ale jest on spowodowany specyficznymi warunkami atmosferycznymi – u największych odbiorców jest po prostu ciepło. Żeby sprawa była jasna – spadki odnotowali wszyscy najwięksi producenci na świecie, czyli Chiny, Dania czy właśnie my – Polska.

Sektor hodowli zwierząt futerkowych jest także znaczącym płatnikiem podatków PIT, VAT składek społecznych oraz pozostałych podatków takich jak podatek rolny i podatek od nieruchomości. Niestety, Ministerstwo Finansów nie jest w stanie wyodrębnić wysokości podatków należnych z tytułu prowadzenia określonego działu specjalnego produkcji rolnej. Dostępne dane odnoszą się do szerokiego zakresu, to jest rozliczenia wszystkich podatników prowadzących działy specjalne produkcji rolnej. W grupie tej znajduje się m.in. hodowla zwierząt futerkowych.

W swoim raporcie PwC szacowało, że średnia roczna wysokość podatków płaconych przez małe gospodarstwa hodowlane – zwyczajowo mówimy tu o pięciu tysiącach zwierząt – wynosiła 96,8 tys. zł. Dla dużych gospodarstw kwota ta wynosiła 486 tys. zł rocznie.

Inną sprawą są kwestie podatkowe. Zarzuca się nam – na podstawie liczb wyssanych z palca – że nie płacimy niewielkie podatki. Wbrew temu co pisze Viva i co mówi politykom, podawane przez nich dane dotyczące całej podklasy 01.49Z (chów i hodowla pozostałych zwierząt – zwierzęta futerkowe, psy, koty, jedwabniki, strusie, pszczoły i produkcja miodu – przyp. red.). Są to dane podmiotów, które zgłosiły ten kod PKD jako działalność przeważającą, a to ogromna różnica. W CEIDG jest 5131 firm, które mają zgłoszone jako kod działalności 01.49Z do tego dochodzą podmioty z KRS, których ilości nie da się ustalić. Viva nie wie ilu podmiotów dotyczą dane. Podobnie jest z zatrudnieniem. Ta sama organizacja utrzymywała, że na fermach pracuje 986 osób. To dane z 2018 roku. Oznaczałoby to, że w wielu gospodarstwach nie pracuje nikt, a w największych np. jedna osoba. Przecież to absurd.

Czytaj także: Podatek cukrowy i żniwa. Hecht: prawo dotyczące rolnictwa jest stanowione przez osoby niekompetentne

A. Sz.: Dlaczego więc tyle krajów likwiduje hodowle?

Szczepan Wójcik: Nie jest ich wiele. W Polsce w szczytowych momentach hoduje się około 10 mln zwierząt futerkowych – głównie norek amerykańskich, W Danii – 20 mln, w Chinach – 22 mln. Największym echem poniosły się likwidacje branży futrzarskiej w Niemczech i Czechach. Aktywiści nie powiedzą jednak, że w tych państwach łącznie hodowało się tyle norek amerykańskich, ile na jednej średniej fermie w Polsce – łącznie kilkanaście tysięcy. To trochę tak, jakby w Polsce zlikwidować hodowlę kakadu. Śmieje się pan, ale tylko z pozoru brzmi to absurdalnie.

Jednym liczącym się producentem-krajem, w którym trwa wygaszanie hodowli zwierząt futerkowych jest Holandia. Tam jednak partia rządząca musiała stworzyć koalicję z Zielonymi, którzy taki cios w sektor rolny postawili jako warunek aliansu. Dziś Holandia żałuje tej decyzji, bo była to tylko pierwsza kostka domina. To przez tę kostkę zagrożone są także inne branże hodowlane w Niderlandach. Tylko w tamtym troku tamtejsi aktywiści ekologiczni postulowali ograniczenie produkcji zwierzęcej w kraju o 50%. Potem przez całą Europę przetoczyła się fala protestów rolniczych. Holandia przegrała z ideologią, my się nie damy.

 

swiatrolnika.info 2023